12.09.2018

O tym, że w Atenach jest pusto, ale ciepło

Udostępnij

Właściwie dość ironicznie wyszło, bo restartując bloga w nowej odsłonie nie miałem pojęcia, że jedyne co się tu póki co znajdzie, to zdjęcia z wycieczek.

To po części dlatego, że wyrosłem ekshibicjonizmu blogowego na siłę, więc nie za bardzo mam ochotę męczyć was zbędnymi głupotami (a i ze zwykłego szacunku dla własnego czasu wolnego - na siłę ich wymyślać).

Drugim poczęściem jest to, że planowałem wrócić tutaj ze zdjęciami, ale ze zorganizowaniem się w tej kwestii jest mi jakoś wybitnie nie po drodze, ale kto wie - do trzydziestki jeszcze rok, więc jest czas na dorzucenie kilku punktów do listy to do.

Ateny

Tegoroczną przerwę od pracy spędzałem w powiększonym gronie w Atenach. Właściwie nie pamiętam już nawet, dlaczego padło właśnie na Ateny, ale jestem przekonany, że na liście wymagań były: wysoka temperatura, cywilizacja, plaża, owoce morza. Z czego z tymi ostatnimi wystąpił mały problem, ale do tego jeszcze wrócimy. Co ciekawe, to chyba pierwsze wakacje, na które nie zabrałem aparatu - i chyba wyszło lepiej i spokojniej.

Jeśli pierwszą rzeczą, którą widzisz z okna apartamentu jest mural Zeusa, to nabierasz pewności, że nic złego ci się nie stanie, a dni spędzone w mieście nie będą należały do nudnych. I tak właściwie było.

Do zobaczenia

Klasycznie - nie można powiedzieć, że było się w Atenach, jeśli nie spociło się w drodze na szczyt akropolu.

Po wejściu na szczyt, oprócz samych budynków akropolu, podziwiać można genialną panoramę Aten. Muszę przyznać, że do momentu wejścia na górę, nie miałem pojęcia, że to tak ogromna metropolia.

Ten charakterystyczny wysoki punkt panoramy, to "góra" Lyccabettus, o której później.

Rzut beretem od akropolu znajduje się świątynia Zeusa. Punkt warty uwagi szczególnie, jeśli ma się ogromną wyobraźnię, która jest w stanie zrekonstruować to, co nie zachowało się przez te wszystkie lata.

Jeśli mamy jeszcze berety, to możemy rzucić kolejnym i przejść się na Stadion Panateński.

Przy stadionach będąc - udało nam załapać się na mecz Panathinaikosu, choć dzień wcześniej taksówkarz nastraszył nas mówiąc, że od jakiegoś czasu drużyna gra takie padło, że mało kto chce przychodzić na mecze. Najwidoczniej szczęście greckich bogów nam sprzyjało, bo tym razem wygrali.

Po Atenach warto pokręcić się nocą. Jest chłodniej, to raz, a dwa, że te same rzeczy wyglądają kompletnie inaczej i można je odkrywać właściwie na nowo. W okolicy akropolu, między stacjami metra Thissio i Monastiraki, znajdziemy rzędy knajpek.

Nieco dalej znajduje się Anafiotika - historyczna minidzielnica pełna ciasno posklejanych domków. Jeśli kojarzycie klimat Tatooine, to będziecie w domu.

Dobrym pomysłem jest nocny wjazd na górę Lyccabettus. Prowadzi tam gubałówkowa kolejka, chociaż w przypadku nadmiaru sił lub niedomiaru pieniędzy można też wejść pieszo. Nocna panorama z tego miejsca robi wrażenie i chyba był to jeden z ciekawszych punktów w samych Atenach.

Do zjedzenia

Jedzenie to ciężki temat, jeśli chodzi o Ateny. Z jednej strony w większości knajp można znaleźć całkiem niezłe souvlaki i keftedes. Z drugiej natomiast, biorąc pod uwagę położenie, zaskakiwał brak świeżych owoców morza. Chyba w każdej knajpie, którą odwiedziliśmy, 90% dań z nimi udekorowana jest gwiazdką, oznaczającą mrożonki.

Udało nam się trafić świetne świeże mule w I Stoa Ouzeri, którą możemy polecić również na dania mięsne. Łącznie byliśmy tam trzy razy.

Sałatka grecka - cóż, w jednym lokalu świetna, w innym przeciętna i w dodatku prosto z lodówki. Moussaka - z knajpy fatalna, z marketu (tak, kolega się odważył) niezła. Poziom naprawdę różny, ale ciężko tu mieć jakieś konkretne zastrzeżenia do Aten samych w sobie, bo jak mniemam podobnie to wygląda w większości miast nastawionych na turystów. (Chociaż i tak Hiszpania pozostanie moją mekką owoców morza w Europie).

Do picia

Cóż, jeśli jesteście fanami anyżu, to ouzo będzie dla was idealne. Jeśli nie, to pewnie zadowoli was wino (wino domu w większości lokali jest bardzo tanie) lub likier mastiha. Ten ostatni polecamy szczególnie ze względu na specyficzny aromat marchewki i - podobno - zbawienny wpłw na trawienie. Amatorów mocniejszych wrażeń skusi zapewne bimbrowate tsipouro.

Do przymknięcia oczu

Smutnym widokiem w całej metropolii jest widok pozamykanych, opuszczonych budynków i powybijanych okien. Mnóstwo tego typu bezpańskiej zabudowy widać na ulicach Aten i niestety ciężko ten widok ignorować, szczególnie gdy ożywia go widok sporej liczby bezdomnych.

Do pocieszenia

Nie mam pojęcia, czy trafialiśmy dobrze, czy może naprawdę tak jest (w to będę wierzył), ale właściwie wszyscy ludzie, których spotkaliśmy, byli niesamowicie pozytywnie nastawieni. Chętnie zagadywali, nawet w kolejce w sklepie, i byli niezwykle pomocni. Co ważniejsze - większość mówiła całkiem nieźle po angielsku, z czym w ciepłych krajach bywa różnie.

Do poleżenia

Została nam do rozwiązania zagadka plażowania. Udało nam się trafić całkiem przyjemną plażę w okolicach przystanku tramwajowego Edem, ale patrząc na jej rozmiary i to, że było na niej bardzo mało ludzi - Ateńczycy plażują gdzieś indziej.

Co nie zmienia faktu, że plażować się da.

Jeśli macie aspiracje na naturalne SPA, to możecie podjechać do jeziora Vouliagmeni i poddać się naturalnym pieszczotom rybek zamieszkujących tenże zbiornik, albo po prostu poleżeć na leżaczkach w kulturalnych warunkach.

Nieco dalej na zachód od tego jeziora znajduje się znakomita plaża.

Pireus

Jeśli jesteście na dłużej, to warto pojechać do Pireusu. Do miejscowości dojeżdża metro Ateńskie, a spacer jego wschodnim wybrzeżem to świetne nadmorskie widoki.