Nasza baza wypadowa w tamtych dniach znajdowała się w Maladze, ale zanim do niej wróciliśmy postanowiliśmy, delikatnie mówiąc, nadłożyć kilometrów i zajechać w drodze powrotnej do Zahary.
Zahara de la Sierra
Nie ma co ukrywać, Zahara to mała mieścina, której punktem centralnym są pozostałości zamku. Rozciąga się z nich piękna panorama zbiornika Zahara el-Gastor, więc warto się tam jednak wteleptać. Dodatkowo tam też dotarło do mnie, że Meksyk to nie jedyne miejsce na tej planecie, gdzie rosną kaktusy. Widok i wiedza to już dwa plusy, więc miejscowość dostaje ode mnie znak jakości i trafia do polecanych lokacji w moim przewodniku.
Gaucín
Wracając trafiliśmy tu nieco przez przypadek, w dodatku tuż po zmroku i szybko okazało się, że jeśli damy sobie chwilę, to księżyc wzejdzie dokładnie przy zamku majaczącym na horyzoncie.
Warto było.
Gibraltar
Kolejnego dnia udaliśmy się w kierunku Gibraltaru. Tak naprawdę to terytorium brytyjskie, ale będąc tak blisko nie wypadało nie zajechać. Mieszka tam mniej ludzi niż w moim rodzinnym mieście, więc siłą rzeczy główną atrakcją jest tam Skała Gibraltarska. Nigdy nie wjeżdżaliśmy kolejką na Kasprowy, toteż zrobiliśmy sobie małe odstępstwo i szybko wskoczyliśmy na górę. Dużo małp, świetnych widoków, świetnych małp i dużo widoków.
To nie przypadek, że wszyscy ubrani są na czerwono-biało i wyglądają jak zlot fanów Wally'ego - trafiliśmy na Narodowy Dzień Gibraltaru.
Jednym z ciekawszych aspektów półwyspu jest to, że aby się na niego dostać, przejść trzeba przez pas startowy. I bywa tak, że trzeba nieco poczekać, bo tak się akurat składa, że ktoś ma ochotę się ewakuować.
PS. Sponsoruję ziemniaczaną pieczątkę logopedy miesiąca dla tych, którym nigdy nie pomyliły się miejscami r i l przy mówieniu "Gibraltar".