Pierwszą fascynację dronami przeżyłem, kiedy wiele lat temu mój tato kupił pierwszego Phantoma. Ciężko powiedzieć, żeby wtedy był to sport dla każdego. Przed lotem trzeba było podpiąć GoPro, pospinać i podłączyć aparaturę, oszacować każdą minutę w powietrzu z miliona różnych powodów. A między lotami - niekończące się kombinacje ze sprzętem, wymiany ekranów, anten, gimbali.
Dzisiaj wystarczy wyciągnąć małe latajdło z kieszeni i w ciągu 30 sekund jesteśmy w powietrzu. I choć czasy bicia rekordów wysokości czy odległości pewnie już nie wrócą, to właściwie cieszy mnie to, że tak fantastyczny kawałek technologii jest teraz dostępny dla każdego. Każdego, kto się zarejestruje i/lub przejdzie odpowiedni kurs, oczywiście.
Dzięki uprzejmości mojego Świętego Mikołaja, poniżej kilka zdjęć orłowskiego klifu (Gdynia) zrobionych w jedną bardzo mokrą sobotę.